św. Teresa od Dzieciątka Jezus
Jezus nie domaga się wielkich czynów, lecz jedynie, by zdać się na Niego i być wdzięcznym.
On czyni siebie ubogim, abyśmy mogli okazać Mu miłość. Chce naszej miłości, żebrze o nią… Zdaje się na naszą łaskę i niełaskę. Nie chce niczego brać, nie otrzymawszy tego od nas, a ceni najmniejszą nawet rzecz. Żebrak miłości prosi cię o gościnność. Kiedyś powie: teraz przyszła kolej na mnie.
Jezus z upodobaniem pokazuje mi jedyną drogę, która prowadzi do Boskiego ogniska, a tą drogą jest ufność małego dziecka, co bez obawy zasypia w ramionach Ojca.
Jak widać, jestem bardzo małą duszą, która dobremu Bogu może ofiarować tylko bardzo małe rzeczy.
Od zawsze pragnęłam być świętą. Niestety, kiedy porównywałam się ze świętymi, to stwierdzałam nieustannie, że między nimi a mną istnieje ta sama różnica, co między górą, której szczyt ginie w niebiosach, a zabłąkanym ziarnkiem piasku, deptanym stopami przechodniów. Nie zniechęcałam się jednak… Co prawda, wzrastać – to dla mnie rzecz niemożliwa, muszę więc znosić siebie taką, jaką jestem, z wszystkimi moimi wadami. Chcę jednak szukać sposobu, by dotrzeć do nieba małą drogą, prostą, krótką, małą drogą zupełnie nową.
Jak wdzięczna jest droga miłości. Co prawda, można na niej upaść, można dopuścić się niewierności, lecz miłość, umiejąc obrócić w pożytek wszystko, w krótkim czasie wypaliła to, co Jezusowi mogło się nie podobać, pozostawiając jedynie pokój na dnie serca, pokój pokorny i głęboki.
Oto czego Jezus od nas oczekuje – nie potrzebuje On naszych dzieł, lecz jedynie miłości.
POZOSTAĆ DZIECKIEM to uznać swoją nicość, oczekiwać wszystkiego od Boga, bowiem dziecko wszystkiego oczekuje od swego ojca. To również porzucić niepokój, nie zabiegać o bogactwa. To także nie przypisywać sobie dobra, które się czyni, jakby się było do czegoś zdolnym, lecz uznać, że Bóg daje ten skarb dziecku do rąk, by posłużyło się nim, kiedy zajdzie potrzeba. Ten skarb pozostaje skarbem Boga… To wreszcie nie zniechęcać się swoimi przewinami, ponieważ dzieci upadają często, lecz są zbyt małe, by uczynić sobie dużo złego.
A jeśli dobry Bóg chce, byś był słaby i bezsilny, jak dziecko…? Myślisz, że twoje zasługi będą wtedy mniejsze?
Jeśli pozostanę pokorna, mała, wciąż będę miała prawo – nie znieważając Boga – do małych głupstw. Popatrz na małe dzieci: nie przestają rozbijać, rozdzierać, upadać, kochając jednocześnie bardzo, bardzo swoich rodziców. Kiedy tak upadam, mówię sobie w duchu: co bym zrobiła, cóż by się ze mną stało, gdybym opierała się na własnych siłach?…
W miejsce prawa bojaźni przyszło prawo Miłości i Miłość wybrała mnie na ofiarę całopalną, mnie, słabe i niedoskonałe stworzenie… Czy ten wybór nie jest godny Miłości? Tak, ponieważ Miłość, aby się w pełni nasycić, musi się uniżyć aż do nicości i przemienić tę nicość w ogień.
Ryzykuję wszystko i stawiam na miłość… Ryzykuję bardzo dużo… Jeśli przegram, to sprawa będzie jasna. Póki co nie wiem, czy jestem biedna, czy bogata. Okaże się to później…
Uniżając się aż do dna swojej nicości, wzniosłam się tak wysoko, że dosięgłam swego celu.
Pod wieczór życia stanę przed Tobą z pustymi rękami.
Wiem, o mój Boże, że im więcej chcesz dać, tym większe wzbudzasz pragnienia. A mam w sercu pragnienia przeogromne. Zatem pełna ufności proszę, byś przyszedł zawładnąć moją duszą…
Wiem, ten wonny deszcz, te kruche płatki bez wartości, ten śpiew miłości najmniejszego z wszystkich serc – oczarują Ciebie! Tak, to małe nic sprawi Ci przyjemność…
Nie mogę obawiać się Boga, który dla mnie stał się tak mały… Kocham Go!… Gdyż jest wyłącznie MIŁOŚCIĄ
I MIŁOSIERDZIEM.
Z RĘKOPISU „B”:
O Jezu, mój pierwszy, mój jedyny Przyjacielu, Ty, którego WYŁĄCZNIE miłuję, odsłoń mi tę tajemnicę!… Dlaczego nie zachowujesz tych bezmiernych pragnień dla dusz wielkich, dla Orłów szybujących w najwyższych przestworzach?… Ja siebie uważam za małą ptaszynę pokrytą jedynie lekkim puchem; nie jestem orłem, mam jednak orle OCZY i SERCE, bo pomimo mej bezmiernej maleńkości mam śmiałość wpatrywać się w Boskie Słońce, Słońce Miłości, a serce moje czuje w sobie porywy Orła…
Mała ptaszyna chce lecieć ku temu świetlanemu Słońcu, które urzeka jej wzrok, chce naśladować swych braci Orłów, których widzi wzlatujących aż do Boskiego mieszkania Trójcy Świętej… Niestety! w jej mocy jest jedynie podnosić swe małe skrzydełka, ale wznieść się – to już nie leży w jej małych możliwościach! Cóż więc uczyni Czy ma umrzeć z żalu na widok swej niemocy? O nie! ptaszek nie będzie się tym nawet smucił. Ufny aż do zuchwalstwa, chce nadal wpatrywać się w Boskie Słońce; nic nie jest w stanie go przestraszyć, ani wichura, ani deszcz; a jeśli ciemne chmury zakryją Gwiazdę Miłości, mały ptaszek nie ruszy się ze swego miejsca, bo wie, że za tymi chmurami zawsze świeci jego Słońce, którego blask nie przygasa ani na chwilę. To prawda, że nieraz burza zaczyna miotać sercem małego ptaszka, że nieraz zdaje mu się, jakoby nic już nie istniało oprócz otaczających go chmur; to jest właśnie dla małego, słabego biedactwa chwila radości doskonalej. Co za szczęście dla niego pozostawać tam mimo wszystko, wpatrując się w niewidzialne światło, które ukrywa się przed spojrzeniem jego wiary!!!…
O Jezu, póki biedny ptaszek nie oddala się od Ciebie, pojmuję jeszcze Twoją miłość dla niego, ale ja znam, i Ty znasz również, niedoskonałość małego stworzonka, które pozostając na swym miejscu (to znaczy pod działaniem promieni Słońca), pozwala sobie na sprzeniewierzanie się swemu jedynemu zajęciu, porywa ziarenka na prawo i lewo, biegnie za robaczkiem… napotyka małą kałużę wody i macza w niej swe zaledwie uformowane skrzydełka… spostrzega kwiatek, który się mu podoba i jego mały umysł zajmuje się tym kwiatkiem… w końcu nie mogąc szybować jak orły, biedny mały ptaszek gubi się w ziemskich błahostkach. A jednak po tych wszystkich karygodnych czynach, zamiast się ukryć w kącie i opłakiwać swą nędzę, umierając z żalu, mały ptaszek zwraca się ku swemu Umiłowanemu Słońcu, nadstawia pod jego dobroczynne promienie swe małe zmoczone skrzydełka i kwiląc jak jaskółka, zwierza się w tym słodkim śpiewie, opowiada szczegóły swych niewierności sądząc, że swą zuchwałą ufnością ujmie sobie i zjedna większą miłość Tego, który nie przyszedł wzywać sprawiedliwych ale grzeszników… Jeśli Czcigodna Gwiazda pozostanie głuchą na żałosny świergot swego małego stworzonka, jeżeli pozostanie ukrytą… to cóż! małe stworzonko pozostanie zmoczone, zgodzi się zmarznąć na kość i będzie się jeszcze cieszyć z tego cierpienia, na które sobie zasłużyło…
O Jezu! jakże Twój mały ptaszek jest szczęśliwy z tego, że jest słaby i mały, cóż by począł będąc wielkim? Nigdy nie miałby odwagi pokazać się przed Tobą, spać w Twojej obecności… Tak, to jeszcze jedna słabość małego ptaszka: kiedy chce wpatrywać się w Boskie Słońce, a chmury przesłaniają mu Je do tego stopnia, że nie widzi ani jednego promyka, mimo woli zamykają mu się oczka, główka kryje się pod skrzydełko i małe biedactwo zasypia wierząc, że ciągle jeszcze wpatruje się w swą Ukochaną Gwiazdę. Obudziwszy się nie rozpacza, jego małe serce trwa w pokoju; rozpoczyna na nowo swój obowiązek miłości, wzywając Aniołów i Świętych, którzy jak Orły wzbijają się do Ognia trawiącego, przedmiotu jego pragnień. Orły, litując się nad swym małym braciszkiem, opiekują się nim i bronią go odpędzając sępy, które chciały go pożreć. Sępów, które wyobrażają szatanów, mały ptaszek się nie lęka, wie bowiem, że jego przeznaczeniem jest stać się zdobyczą nie ich, ale Orła, którego kontempluje w centrum Słońca Miłości.
O Słowo Boże, Ty jesteś tym Orłem godnym uwielbienia, którego miłuję i który mnie pociąga. Tyś skierował swój lot na ziemię wygnania, chciałeś cierpieć i umrzeć, aby pociągnąć dusze aż na łono Wiecznego Ognia, Trójcy Przenajświętszej. Tyś to, wstępując ku nieprzystępnej Światłości, w której odtąd będziesz przebywał, chciał jeszcze pozostać na tej łez dolinie, ukryty pod postacią białej hostii. Wieczny Orle, Ty chcesz karmić mnie Twą boską substancją, mnie, biedną istotkę, która zamieniłaby się w nicość, gdyby Twój boski wzrok nieustannie nie darzył jej życiem… O Jezu! pozwól mi powiedzieć Ci, w nadmiarze wdzięczności, żeś nas umiłował do szaleństwa… Jakże wobec tego Szaleństwa moje serce nie miałoby się wyrywać ku Tobie? Jakże ufność moja może mieć granice?… O! ja wiem, że Święci stawali się dla Ciebie również szaleńcami, a będąc orłami, dokonywali wielkich czynów.
Jezu, ja jestem zbyt mała, by wielkich czynów dokonać… , toteż moim szaleństwem jest ufność, że Miłość Twa przyjmie mnie jako ofiarę… Szaleństwo moje polega na tym, że błagam Orłów, moich braci, o wyjednanie mi tego przywileju, bym mogła wzlecieć ku Słońcu Miłości na skrzydłach samego Boskiego Orła…
Dokąd zechcesz, Umiłowany, pozostawić Twą małą ptaszynę bez sił i bez skrzydeł nie spuści ona oczu z Ciebie, chce być obezwładniona Twym boskim wzrokiem i stać się łupem Twej Miłości… Ufam, że nadejdzie dzień, w którym przybędziesz, Orle Uwielbiony, by zabrać ptaszynę i unosząc się wraz z nią do Ogniska Miłości, zanurzysz ją na wieczność całą w gorejącej, Otchłani Tej Miłości, której oddała się jako ofiara.
O Jezu! czemuż nie mogę powiedzieć wszystkim małym duszom, jak niewypowiedziana jest łaskawość Twoja… czuję, że gdybyś – co niepodobna – znalazł duszę słabszą i mniejszą niż moja, z radością obsypałbyś ją jeszcze większymi łaskami, gdyby tylko z całkowitą ufnością powierzyła się Twemu nieskończonemu miłosierdziu.
O Jezu, czemuż jednak pragnę rozgłaszać tajemnice Twej miłości, wszak Tyś mnie ich nauczył i możesz je innym objawić. Tak, jestem o tym przekonana i dlatego zaklinam Cię, abyś to uczynił, błagam Cię, byś zniżył swe boskie spojrzenie na wiele małych dusz… Błagam Cię, wybierz sobie legion małych ofiar godnych Twej MIŁOŚCI…