Często opisywała go w swojej autobiografii. Teresa mówi: „Starałam się najbardziej, ja tylko mogłam, nosić w sobie obecnego we mnie Jezusa Chrystusa, naszego Pana, i nasze dobro. Taki był mój sposób modlitwy”(Ż 4,7). Kilka rozdziałów dalej powtarza: „W taki sposób się modliłam: starałam się przedstawić sobie Chrystusa w moim wnętrzu” (Ż 9,4). Przytoczone teksty pomimo całej swej zwięzłości mają charakter jak najbardziej odkrywczy. Modlitwa Teresy wyraźnie sprowadza się do elementów najbardziej istotnych, do obecności dwóch podmiotów – Jezusa i jej samej. Teresa, tak bardzo ludzka, potrzebuje międzyosobowej komunii i z łatwością ją stwarza, szuka ciepła i bliskości Przyjaciela. Chce w bezpośredni sposób zbliżyć się do Chrystusa – Człowieka, angażując przy tym całą swoją osobę.
„Pozostawałam z Nim” (Ż 9,4) Modlitwa to poszukiwanie spotkania osobowego, bycie z drugim, towarzyszenie mu, życie we wzajemnej relacji, w dawaniu i przyjmowaniu. Modlić się to stać się obecnym i zdać sobie sprawę z obecności Drugiego. „Nosić w sobie obecnego Jezusa Chrystusa”i czynić to z wielką intensywnością oznacza to samo, co przeżywać i odnawiać w sobie i dla siebie Osobę Jezusa. „Nosić Go” czy też „przedstawiać Go sobie” nie jest kwestią wyobraźni, lecz jest to po prostu przeżywanie faktu Jego obecności, uaktualnianie jej w swoim wnętrzu. Teresa nie wyobraża sobie, ani nie stwarza obecności Chrystusa. Zauważa ja, uświadamia ją sobie, ożywia. Czyni to, stając się obecną, zwracając się ku Niemu ze wszystkich swych sił. Na tym polega akt przyjaźni.
„Modlitwa nie jest niczym innym, ja tylko podtrzymywaniem relacji przyjaźni przez wielokrotne przebywanie i rozmowę sam na sam z Tym, o którym wiemy, że nas kocha” (Ż 8,5). Dzięki miłości modlitwa znajduje się w zasięgu wszystkich. Miłość to słowo, które zmusza, by wejść do wnętrza. Przyjaźń jest siłą całkowitej obecności, poszukiwaniem samotnej relacji z Bogiem. Doświadcza się jej jako potężnej potrzeby spotkania sam na sam z kimś, kogo miłości jesteśmy pewni. Chodzi zatem o Przyjaciela, któremu oddaje się własną osobę. U Teresy modlitwa jawi się jako pewnego rodzaju powrót do tego, co boskie. To wybór, który dotyka bytu.
Jeśli z uwagą przeczytamy terezjańską definicję modlitwy, odkryjemy, że jej ciężar i siła spoczywają na tym, że Bóg i człowiek, tu i teraz, żyją przyjaźnie zwróceni jeden ku drugiemu. Otwierają się i przyjmują, słuchają i ujawniają siebie. Komunikują się, tworzą przyjaźń.
Teresa maksymalnie upraszcza rzeczy. Modlić się będzie więc oznaczało „być” albo „chcieć być” w tak dobrym towarzystwie, jakim jest Bóg. Zauważyć, uczynić Przyjaciela obecnym, patrzeć na Tego, który patrzy na nas. Chodzi o obecność całego bytu. Ma się on dokonywać w głębi. Tam, gdzie tak naprawdę spełnia się każde spotkanie osób, gdzie jest On i gdzie człowiek jest bardziej sobą.
„Być” albo „chcieć być”. Teresa, kładąc nacisk na chcieć być, dotyka istoty modlitwy widzianej z perspektywy człowieka. Tym samym w radykalny sposób odpowiada również na problem, który jawnie bądź domyślnie istnieje w świadomości wszystkich modlących się osób – problem rozproszeń i oschłości. Nie należy przywiązywać do nich większej wagi ani tym bardziej wierzyć, że uniemożliwiają one realizację modlitwy. Teresa jednoznacznie stwierdza, że Bóg zna pragnienie tych dusz, które chcą już zawsze myśleć o Nim i kochać Go (por. Ż 11,15). To jedyna rzecz, o którą Teresa prosi. Jedyne, co człowiek musi wnieść do relacji międzyosobowej, którą nazywamy modlitwą. Chcieć być. Jeśli to zostanie zapewnione, modlitwa zaistnieje.
Teresa potwierdza, że większą i lepszą część w modlitwie realizuje Bóg. Jego działanie umożliwia to, co przypada w udziale człowiekowi. Bóg nie jest widzem, bierną obecnością, kimś w milczeniu przyjmującym słowo człowieka. Bóg działa. Boskie działanie rodzi życie. W tym, który je przyjmuje, rodzi nowego człowieka.
(fragment za: Maximiliano Herráiz „Modlitwa – historia przyjaźni”. Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2015)