Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię obumrze, przyniesie plon obfity…

Spróbujmy popatrzeć na IV pieśń Sługi Jahwe (Iz 52,13 – 53,12) jako na to ziarno, które zostało wrzucone w ziemię.

Oto się powiedzie mojemu Słudze, wybije się, wywyższy i wyrośnie bardzo.

Widzimy przed sobą Jezusa; Sługę, Niewolnika, Sługę sług, Tego który nie czyni swojej woli, ale przyjmuje w darze to czym Ojciec go obdarza, nie wyciąga ręki po to, czego Bóg mu nie daje. Jednocześnie nie oskarża Boga, ale w pełni mu się poddaje. Na widok Sługi, wielu osłupiało, tak nieludzko został oszpecony jego wygląd i postać jego była niepodobna do ludzi.

Widok Ukrzyżowanego dokonuje w nas najpierw spustoszenia, to taka przyspieszona kenoza potrzebna nam, by nas oderwać od tego co nas zajmuje.

Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? Na kimże się ramię Pańskie objawiło?

Kto temu zaufa, kto się do tego przekona? Kto za tym pójdzie? Kto powie Amen? Kto uwierzy, że w Nim jest ukryta moc? W kim objawia się ramię Jahwe? Ramię to znaczy moc. Moc Boga objawia się w skrajnej słabości Sługi! Bóg objawia się nam wiele, wiele razy. Teraz przychodzi w postaci sługi. Czy to objawienie zmienia moje życie? Jeśli doświadczam ognia cierpienia, udręczenia, to mogę wejść w to objawienie z otwartym sercem. „Syci Świadkowie” bez doświadczenia cierpienia
tylko oskarżają, osądzają. Gorszą się cierpieniem i cierpiącymi, krzyczą najgłośniej, wypierają  je, uciekają. Tylko ci,
którzy wchodzą w cierpienie, zaczynają rozumieć jego sens. Bóg wchodzi w naszą śmierć, ale czy my chcemy w tej „beznadziejności” pokładać w Nim ufność? Chrystus wszedł w to doświadczenie, bo wierzył, że Ojciec Go przez nie przeprowadzi, nie zostawi Go samego.

Sługa stracił cały swój wdzięk, całe dostojeństwo, aby upodobnić się do Córy Syjonu, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że Boga
nie ma w jego cierpieniu, w nędzy.  Stał się do nas podobny w swym  zewnętrznym wyglądzie. Często patrzymy na Jezusa
i nie możemy się w Nim dopatrzeć  tego czego szukamy!  W związku z tym często nie jest On dla nas obiektem pragnienia
i pożądania. On jest często wzgardzony i odepchnięty, brak nam otwarcia na to, co Bóg nam przygotował. Dlatego Krzyż jest głupstwem i obrzydliwością.

On był przebity, zbezczeszczony za nasze grzechy.

Jeśli służymy naszym namiętnościom, naszym idolom profanujemy świątynię, którą jest Chrystus. Ale w Jego ranach jest nasze zdrowie, w Nim możemy być uzdrowieni, zreperowani, całkowicie odbudowani. Odzyskujemy pokój, gdy nie stawiamy oporu złemu. Sługa, zatrzymał grzech na sobie, nie oddawał złem za zło. Jego rany zostały, ale stał się zdrowiem dla wszystkich,

którzy Mu je zadali. Im mocniej ktoś nas rani i my to przyjmujemy, tym głębiej on będzie uzdrowiony. Czy ten, który przebił bok Jezusa nie został od razu obmyty w Jego Krwi i Wodzie? Chrystus wszedł w najgłębsze uniżenie i upodlenie, skąd my uciekamy
i nadał temu sens. A sensem tego cierpienia jest spotkać Miłość potężniejszą od śmierci, która wprowadza zniszczonego człowieka w zmartwychwstanie.

Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich.

W kolejnych odsłonach widzimy Sługę, który daje się dręczyć, staje się słabym, nie otwiera swoich ust aby się bronić,
aby oskarżać. Po co ja otwieram usta? Może trzeba wołać AKEDA, zwiąż mnie aby moja ofiara była ofiara doskonałą,
bo Chrystus nawet ust swoich nie otworzył, ale własnym cierpieniem i zstąpieniem do otchłani zbawił człowieka. Zapłacił życiem
za wydobycie człowieka z otchłani śmierci. Stał się tym, który daje miłość u bram śmierci. W Nim Bóg zmiażdżył naszą pychę,
nasze grzechy, prawdę o naszym grzechu. Bóg ma cierpliwość wobec nas, nie doświadcza nas konsekwencjami, ale pozwala
by Sługa je wziął na siebie. Cierpienie niewinne jest miejscem  na spotkanie i zjednoczenie z cierpiącym Chrystusem. Cierpienie ma tylko sens w Jezusie. Nie jest Jego wolą byśmy cierpieli, ale Bóg nas w tym cierpieniu nie zostawia samych, cierpi razem z nami, przyjmuje owoce spustoszenia grzechem.

W raju, po grzechu,  Adam i Ewa ukrywają się – zobaczyli konsekwencje grzechu, z doświadczenia pełni wchodzą w totalne ogołocenie.  Nie potrafią być sobą, tracą tożsamość, nie chcą stać wobec świadomości utraty Boga. Doświadczają całkowitej pustki. Na krzyżu Jezus ogałaca się z obecności Ojca, wyzbywa się doświadczenia obecności Ojca, Jego miłości. Wchodzi w naszą kondycję. To co różni Go  od nas –to to, że Jezus ufa Ojcu, choć w tym momencie nie doświadcza Jego miłości. To nie oznacza, że Bóg przestaje być z Nim, ale jest ukryty.

Wracając teraz do słowa o ziarnie… Filip z Andrzejem idą do Jezusa i mówią, że  Grecy chcą Go zobaczyć.  Jezus nie odpowiada Grekom, ale swoim uczniom, gdzie mogą zobaczyć Pana; na Krzyżu, gdzie zniszczony został wszelki podział, zburzona nieprzyjaźń i zapowiedziany pokój dalekim i bliskim, poganom i Żydom. To jest Jego chwała, misterium płodności i życia – ziarna, które obumiera.  Jest to „Boża konieczność”, aby poprzez krzyż dawać życie, poprzez własną śmierć dawać życie. Jeżeli Syn Człowieczy nie udziela swego życia braciom, pozostaje „sam”, nie byłby Synem Bożym, gdyż nie żyłby w miłości, jaką  posiada Ojciec wobec wszystkich swoich dzieci. Egoizm jest bezpłodny; gdyby ziarno chciało zachować siebie, pozostałoby samo
i utraciłoby swoją jakość ziarna; nie przekazywałoby życia. Życie, którego się nie daje pozostaje martwe. Ziarno, które obumiera, staje się płodne; oddając swoje życie staje się źródłem życia. Kto chce zachować swoje życie straci je; człowiek przywiązany do swego życia rozczula się nad sobą i pozostaje sam. Traci swoje życie, gdyż życie jest relacją i miłością. Życie krąży jako otrzymywane i dawane z miłości.

My także musimy obumrzeć jeśli chcemy przynieść plon obfity i być doskonałymi w cnotach. Ponieważ tak jak ziarno pszenicy nie przemieni się w nową formę, jeśli nie obumrze w sobie i nie straci formy, którą aktualnie posiada, tak i my nie możemy być zjednoczeni z naszym Panem Jezusem Chrystusem i przyozdobieni w jego cnoty, jeśli nie usuniemy i nie uśmiercimy w nas samych wszystkich grzechów i nie porzucimy miłości do nas samych… Ale nikt nie potrafi tego uczynić, jeśli nie pozna do czego jest jeszcze przywiązany i jaka przeszkoda oddziela go od Pana, by mógł temu obumrzeć i zadać w sobie śmierć. Im bardziej człowiek zna siebie samego, tym bardziej może wyrzec się swoich egoistycznych pragnień, zapierając się samego siebie.

Musimy ciągle wybierać między swoim ludzkim życiem a wiarą w Jezusa tak jak wybierali nasi święci.

Św. Jan od Krzyża:  O, któż nam może należycie wyłożyć, jak daleko, zgodnie z wolą naszego Pana, mamy posunąć wyrzeczenie samych siebie!

Św. Elżbieta od Trójcy Świętej mówi, „nescivi”; nie chce niczego więcej znać jak tylko Jezusa, udziału w Jego cierpieniach, upodobnienia się do Jego śmierci, aby wejść w Niego i wypełnić odwieczne powołanie. Dusza, która chce służyć Bogu w nocy i w dzień
w Jego świątyni – w swoim wewnętrznym Sanktuarium, powinna być zdecydowana rzeczywiście uczestniczyć w męce swojego Mistrza, wygrywać na swojej lirze pieśń, że chlubi się z Krzyża naszego Pana Jezusa Chrystusa. Z Chrystusem została przybita do Krzyża
i w swoim ciele dopełnia braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. 
Rozumie, że On chce włączyć oblubienicę
w dzieło odkupienia, by znalazła swoje szczęście w woli Ojca, by tam odpoczęła, by patrzyła na Pasterza, który ja prowadzi,
a nie na ścieżki po których idzie.

Trzeba nam nosić na czole imię Baranka, by być podobnymi do Mistrza, który jest odziany w szatę we krwi skąpaną. Towarzyszyć MU dokądkolwiek pójdzie tzn. również po drogach krętych i ciernistych w ogołoceniu, oddzieleniu
i  uwolnieniu od wszystkiego co nie jest miłością. 
Wymaga to śmierci! Elżbieta mówi; „o błogosławiona śmierci w Bogu”,
jak słodka jest zatrata siebie w umiłowanej Istocie oraz błogosławieni , którzy umierają w Panu!

Wydaje się, że wszystko jest stratą poza poznaniem Jezusa. Dla Jego miłości stracić wszystko, uznać to za śmieci,
byleby pozyskać Chrystusa i w Nim się znaleźć. Poznać Jego i moc Jego zmartwychwstania, mieć udział w Jego cierpieniu, upodobnić się do Jego śmierci. Oddać się całkowicie Bogu w miłości, która o sobie zapomina, wygaszać niejako własne życie, aby otworzyć
w sobie miejsce dla Jego życia. Św. Benedykta od Krzyża powie, że kto należy do Chrystusa musi przeżyć całe Jego życie.
Musi z Nim wejść na Drogę krzyżową, przejść przez Ogrójec i  wstąpić na Golgotę, aby stać się uczestnikiem Jego wiecznego życia.

Kto temu zaufa, kto się do tego przekona? Kto za tym pójdzie? Kto powie Amen?  Kto uwierzy , że w Nim jest ukryta moc i nowe życie?